Mieszkając i pracując na Zanzibarze prawie przez rok, musiałem kilka razy odwiedzić fryzjera.
Nie był to pierwszy mój zagraniczny fryzjer. Już dawno przekonałem się, że moje cienkie i delikatne włosy są czymś nowym w krajach, gdzie prawie wszyscy mają grube i twarde włosy.
Kiedy wchodzisz do fryzjera w Afryce i chcesz sobie zrobić fryzurę wymagającą cieniowania, czujesz się nieswojo, ponieważ wszystkie zdjęcia w zakładzie przedstawiają fryzury robione maszynką.
W dzień w zakładzie było z reguły 35 stopni, na suficie wisiał wiatrak, który był skierowany prosto w twarz klienta, aby zapobiegać jego poceniu. Wszystkie włosy fruwały mi na wietrze a mój fryzjer chwytał te najbardziej zbuntowane i przycinał.
Profesjonalizm i artyzm fryzjera powodował, że do tego zakładu w Nungwi chętnie wracałem.
Efekt był zadowalający.
Udało się zapobiec przegrzewaniu głowy a jednocześnie zachować własną fryzurę, stanowiącą przecież część naszej osobowości.
Smutne jest jednak to, że zakłady w krajach o dużym wpływie religii na kulturę, segregują płeć. Kobiety nie mają swojego fryzjera na każdym rogu i nie jest to nawet ten sam zakład podzielony na pół z reguły kończy się na koleżance, która czesze drugą w pracy.